Etykiety

niedziela, 18 grudnia 2016

Pyrrusowe zwycięstwo wojny o Trybunał Konstytucyjny


Nową fazę wojny domowej postsolidarnościowych salonów rozpoczął pan Andrzej Duda, wygrywając w ubiegłym roku wybory prezydenckie z niekwestionowanym, a nawet murowanym kandydatem do zwycięstwa. O zwycięstwie pana Bronisława Komorowskiego mieli być przekonani przecież niemal wszyscy. Co więcej, dla potrzeb zwycięstwa, w kampanii  salon wymyślił nawet złożenie wirtualnej ofiary (a gdyby była taka konieczność pewnie złożył by ją i w realu) z nie całkiem bogobojnej zakonnicy usiłującej jakoby przykładnie ale jakże pechowo przejść na drugą stronę ulicy. Toteż obecnie, takiego przegranego kandydata można w pełni zrozumieć: zakonnica do dziś (z winy salonu!),  nie budzi pewnie u niego zbyt przyjaznych uczuć... 
Przygotowanie do wojny o Trybunał
Pan Duda jeszcze jako prezydent-elekt, dnia 30 maja 2015 roku zaapelował do ówczesnego rządu i większości parlamentarnej, by w okresie przejściowym, a więc do czasu objęcia przez niego urzędu po ustępującym 6 sierpnia prezydencie Komorowskim, nie podejmowano „poważnych decyzji o charakterze ustrojowym ani takich, które mogą budzić jakieś niepotrzebne w społeczeństwie emocje, niestety także kreować konflikty”. Przeciwnicy zareagowali twardo i to wcale nie przez jakieś nieparlamentarne w parlamencie swary i nie przez emocjonalną zapiekłość. Odpowiedzieli  przemyślaną bronią „dalekiego zasięgu”. Strzałem była bowiem ustawa o Trybunale Konstytucyjnym. Mimo sprzeciwu ze strony posłów PiS, podjęta ona została dnia 25 czerwca w sposób stosunkowo bezkonfliktowy. Jednak ustawa wygenerowała poważny konflikt wokół Trybunału, który znalazł się w awangardzie zaciekłych, nie tylko konstytucyjnych sporów ustrojowych, jakie toczą polskie elity wywodzące się ze wspólnego pnia Solidarności. Przed uchwaleniem ustawy pamiętano dobrze, że pod koniec roku wygasa 9-letni okres orzekania przez pięciu sędziów Trybunału, co oznaczało, że aby zabezpieczyć wybór nowych sędziów przez parlament jeszcze VII kadencji należy (zwłaszcza na wypadek przegranych wyborów)  przyśpieszyć procedurę ich wyboru, tak by nowi sędziowie mogli zostać wyłonieni jeszcze za tej, kończącej się kadencji Sejmu. Przewidziano więc, że dla skutecznego wyboru nowego sędziego, jego kandydatura musi zostać zgłoszona co najmniej na 3 miesiące przed upływem wygasającego mandatu sędziego odchodzącego, a to pozwalało  Sejmowi zdominowanemu przez koalicję Platformy z PSL dokonać jeszcze „własnego” wyboru. Oficjalnie natomiast można było twierdzić, że chodzi wyłącznie o to, by zapobiec sytuacji, w której nowy parlament nie zdążyłby wybrać nowych sędziów na miejsce odchodzących, co przecież, jak podkreślano, groziłoby przerwaniem ciągłości konstytucyjnego składu Trybunału.
Rzeczywiście, dużo zależało od daty rozpoczęcia nowej VIII kadencji parlamentu. A ten, po podwójnych w 2015 roku wygranych przez PiS wyborach – prezydenckich i parlamentarnych, będąc jeszcze w powyborczej euforii i przez to igrając własnym losem, a więc nie zważając na toczącą się twardą polityczną walkę – kadencję rozpoczął dopiero 12 listopada 2015 roku. Było to podejście przeciwnikowi na linię strzału. Może chodziło o eskalowanie emocji? A może jedynie zapomniano o tym, że trzech sędziów (Gintowt-Jankowicz, Hermeliński i Kotlinowski)  kończy swą misję już 6 listopada, zatem przed ukonstytuowaniem się nowego Sejmu, czyli w czasie  wciąż trwającej VII kadencji i tylko dwoje pozostałych (Cieślak i Liszcz) kończą kadencję dopiero 2 i 8 grudnia. Toteż większość parlamentarna poprzedniego Sejmu korzystając z przepisów uchwalonej w czerwcu ustawy o TK, rzutem na taśmę, na swym ostatnim posiedzeniu w dniu 8 października, mimo sprzeciwu ówczesnych posłów PiS, na miejsce pierwszych trzech odchodzących powołała sędziów w osobach profesorów Romana Hausnera, Krzysztofa Ślebzaka i Andrzeja Jakubeckiego, a na miejsce dwojga odchodzących w grudniu – profesorów Bronisława Sitka i Andrzeja Sokala. 
Gorąca faza wojny
Rozpętała się niesłychana burza która trwa do dziś. Z jednej strony zwycięski PiS z prezydentem, z drugiej: Platforma, Nowoczesna i podłączający się zwykle PSL wraz z wspierającą opozycję prawnikami, Komisją Wenecką, Parlamentem Europejskim i innymi instytucjami międzynarodowymi oraz większością mediów. Nowy Prezydent odmówił przyjęcia od wybranych sędziów ślubowania, a PiS już 23 października zaskarżył czerwcową ustawę do Trybunału (ostatecznie wnioskodawcą pozostali nie posłowie PiS lecz posłowie reprezentujący opozycję). Walka zaczęła przybierać na sile. Sejm zdominowany przez posłów PiS, nie czekając na rozstrzygnięcie Trybunału, już 19 listopada znowelizował ustawę o TK umożliwiając m.in. powtórny wybór nowych sędziów oraz znacznie ograniczając uprawnienia jego prezesa prof. Andrzeja Rzeplińskiego i v-prezesa prof. Stanisława Biernata. Kilka dni później (25.XI.) większość sejmowa podjęła uchwały „o braku mocy prawnej uchwał” poprzedniego Sejmu w sprawie dotyczącej wyboru sędziów dokonanego 8 października. Wojna wkroczyła w jeszcze gorętszą fazę! Odpowiedzią było postanowienie zabezpieczające Trybunału (podjęte  na wniosek opozycji), z 30 listopada wzywające Sejm do powstrzymania się od wyboru nowych sędziów do czasu rozstrzygnięcia kwestii zgodności z konstytucją zaskarżonej ustawy z 25 czerwca. Sejm wspomniane wezwanie Trybunału ostentacyjnie zignorował i 2 grudnia podjął uchwały o wyborze sędziów TK w osobach profesorów: Henryka Ciocha, Lecha Morawskiego i Mariusza Muszyńskiego oraz pana Piotra Pszczółkowskiego (z początkiem kadencji od 3.XII) i pani Julii Przyłębskiej (od 9.XII). Od tych sędziów prezydent ślubowanie odebrał natychmiast. Decyzja Sejmu o wyborze nowych pięciu sędziów dolała oliwy do ognia w toczącym się sporze. Sędziów Przyłębską i Pszczółkowskiego zaczęto powoływać do składów rozpoznających sprawy od 12 stycznia 2016 roku, pozostała trójka sędziów nie jest dopuszczona do orzekania. TK w pięcioosobowym składzie, wyrokiem z dnia 3 grudnia zajął stanowisko w sprawie dotyczącej zgodności z Konstytucją ustawy z 25 czerwca (K.34/15). W wyroku tym Trybunał uznał, że dwaj sędziowie, którzy mieli rozpocząć swą kadencję w grudniu są wybrani z naruszeniem Konstytucji. Natomiast wybór trzech pierwszych, z kadencją od 6 listopada Konstytucji nie narusza, co oznacza, że zgodnie z art. 194 Konstytucji są sędziami wybranymi lege artis. Równocześnie stwierdzono, że prezydent od prawidłowo wybranych trzech sędziów winien odebrać ślubowanie bezzwłocznie. Rząd odmówił publikacji tego kluczowego wyroku Trybunału, twierdząc, że TK powinien orzekać w pełnym składzie,albowiem sprawa była szczególnej doniosłości, a w tego rodzaju sprawach Trybunał orzeka w składzie pełnym. Tymczasem Prezes, z przyczyn wyłącznie organizacyjnych zdecydował o składzie 5-osobowym, przez co wyrok został dotknięty wadą prawną. Równocześnie prezydent Duda odmówił przyjęcia ślubowania nie tylko od dwójki sędziów, których kadencja miała rozpoczynać się w grudniu, ale także od trójki sędziów uznanych przez Trybunał za wybranych prawidłowo. Odmowa przyjęcia ślubowania uniemożliwia  jednak rozpoczęcie przez nich swej misji orzekania. Prezydent stoi jednak na stanowisku, że w związku z wyborem pięciu sędziów dokonanym w dniu 2 grudnia wszystkie miejsca sędziowskie są już w Trybunale obsadzone. Nie warto ciągnąć dalej tego sofistycznego dyskursu, tych mało chwalebnych wydarzeń. Ciosy zadane Trybunałowi i osobiście jego Prezesowi były i są dotkliwe. Od pierwszych dni nowego Sejmu trwa ostra walka. Cios za cios! Obóz rządzący na głównego przeciwnika swych rozwiązań w Trybunale wypromował profesora Rzeplińskiego. Toteż od dłuższego czasu dało się słyszeć westchnienia. Uff! byle do 19 grudnia – bo to ostatni dzień "destrukcji"  profesora w Trybunale.
Co dalej?
Odejście Rzeplińskiego sytuacji w kraju nie uspokoi. Społeczeństwo jest podzielone. Koniec walki o Trybunał, choć obiektu strategicznie niesłychanie ważnego, nie daje powodu do zawieszenia broni. Przeciwnie, przeciwnicy PiS czują przecież, że przegrany etap wojny o Trybunał to wynik jedynie manipulacji i pogwałcenia Konstytucji. Do walki z obozem rządzącym mobilizuje dodatkowo otwarcie przez PiS mnogiej ilości pól konfrontacji. Tak duża ilość równoległych frontów walki nie świadczy o strategicznym myśleniu przy układaniu planów działania. Dodatkowo problemem partii rządzącej jest jej elementarny brak zdolności do kompromisu, który jest, jak wiadomo, solą każdej odpowiedzialnej polityki. W telegraficznym tylko skrócie warto przypomnieć kroki obozu władzy, które powodowały ostatnio ostre konfrontacje ze znaczącymi siłami przeciwników. Nie jest to więc tylko aktywność Komitetu Obrony Demokracji. KOD jest hałaśliwy, natrętny i dokuczliwy. Własnego programu dotąd w zasadzie nie przedstawił - bo go nie ma. Jego malownicze hasła to walka z PiS-em, który „kradnie nam wolność i demokrację”, a program zda się zamknąć w zdaniu jaki wypowiedziała aktywistka KOD-u pani Agnieszka Holland: ma być tak jak było! Ale społeczeństwo domagało się właśnie zmiany, by „nie było tak jak było”. PiS odpowiedział programem „dobra zmiana”. I w szeroko rozumianych kwestiach społecznych owa „dobra zmiana” zasługuje pewno na uznanie i poparcie. Program socjalny, niskie bezrobocie, rodzina 500+, podwyższenie płacy minimalnej oraz stawki za godzinę pracy, podwyższenie minimalnej kwoty emerytury i renty, program mieszkaniowy,  darmowe leki dla seniorów (choćby nawet w obecnym symbolicznym zestawie), zniesienie obowiązku szkolnego dla 6-latków, podjęcie próby rozwiązania kwestii nierzetelnych spreadów dot. kredytów frankowych, wypełnienie przedwyborczej obietnicy obniżenia wieku emerytalnego (skądinąd wątpliwej od strony strategii ekonomicznej), ochrona polskiej ziemi, wcześniejsze wypłaty unijnych należności dla rolników i inne. To wszystko wydaje się być pozytywną stroną „dobrej zmiany”. Ekonomista nie zostawi jednak programu bez niepokoju o przyszłość: czy polska gospodarka wszystkim tym wyzwaniom podoła? Czas, już najbliższy czas pokaże! Pytanie natomiast o możliwość  spokojnej realizacji programu jest tym bardziej zasadne, gdy weźmie się pod uwagę ilość obstrukcyjnych barier wznoszonych przez przeciwników w związku z wszczętymi polami konfrontacji. Już po czarnym proteście „parasolek” widać dobrze ile zostało z planów zaostrzenia prawa aborcyjnego.  A jakie skutki przyniesie walka PiS-u z lobby prawników, z organizacjami pozarządowymi, z europejskimi zgromadzeniami politycznymi? Napięcie eskaluje ważna reforma edukacji, próby ograniczenia pełnej swobody zgromadzeń, mała ustawa medialna i ustawa dezubekizacyjna. Wiele złych emocji i zastrzeżeń budzą wiodące programy informacyjne Polskiego Radia, a zwłaszcza I programu TVP.  Zdecydowana większość opinii publicznej krytycznie ocenia włączanie do wielu publicznych obchodów tzw. apelu smoleńskiego. Budzi to wręcz oburzenie albowiem świadczyć może o braku szacunku dla czczonych uroczystości, które próbuje się wykorzystać dla politycznych celów. Również krytycznie opinia publiczna odnosi się do periodycznych warszawskich „miesięcznic”. Stałe, cykliczne modły uliczne za dusze zmarłych to jednak u nas novum. Dotychczas w Polsce takie publiczne modły zanoszono dotąd w chwilach ważnych i przełomowych dla narodu. I zdrowiej, przypuszczam byłoby dla narodu gdyby tak zostało. Ostatnio zasadnie, tyle że z gracją słonia, podjęto kwestię uporządkowania pracy dziennikarzy w Sejmie. Jak wielki spowodowało to kryzys polityczny, śledzić możemy na bieżąco. A przecież na tej, mimo wszystko dość pobocznej kwestii, wylansowane hasło „wolne media” pokazuje, że w walce politycznej z rządzącą partią dobry będzie każdy, choćby najdrobniejszy pretekst. Celem bowiem przeciwników jest przejęcie władzy, choćby i dziś, i każdy sposób prowadzący do tego nawet poprzez żałosny plagiat kijowskiego Majdanu jest dla przeciwników do zaakceptowania. Na marginesie ostatnich sejmowych wydarzeń zwraca uwagę małe poczucie humoru prowadzącego obrady, a w tej gorącej i wrogiej atmosferze osoba potrafiąca śmiechem, dowcipem czy anegdotą rozładować napięcie więcej na pewno by zyskała aniżeli drogą arbitralnej decyzji, choćby nawet była ona formalnie zasadna.
Kończąc, pomimo całego wachlarza pozytywów, nie mogę zostawić sprawy o fundamentalnym znaczeniu. Zgłaszam więc krytyczną uwagę dotyczącą polityki zagranicznej PiS. Ukrywane w czasie kampanii wyborczej plany bezkrytycznego i bezwarunkowego popierania Ukrainy, wspomagania jej finansowo i militarnie – to wprowadzanie wyborców w błąd. Postępowanie zasługujące na wyjątkową dezaprobatę.  Branie udziału, choćby w nieznacznym zakresie w wojnie z Rosją dla ratowania ukraińskich interesów, kraju który z dumą obnosi się ze swoją banderowską przeszłością – to w mojej ocenie działanie wbrew interesowi własnego kraju. Jestem przekonany, że taka jest opinia większości polskiego społeczeństwa. Wierzę, że rzetelne badanie opinii publicznej ten pogląd z łatwością potwierdzi. Zastrzeżenia budzi także polityka PiS, która doprowadziła do europejskiego osamotnienia Polski. Oparcie swej polityki wyłącznie na jednym filarze – na US Army, skądinąd chlubiącej się funkcją światowego policjanta to wyjątkowa krótkowzroczność. Prowadzi do uzależnienia, do utraty samodzielności, do klientelizmu. Nie wolno zapominać, że jesteśmy krajem europejskim i byłoby doprawdy przykładem paranoicznego myślenia, aby polską przyszłość budować przeciw Europie. Musimy nauczyć się żyć z Europą – bo zginiemy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Agnieszka Holland

 Agnieszka Holland, zwana Agnieszką Polland, paskudnie atakowana za walkę o ludzką godność dla ludzi uciekających przed wojną. Ataki w nią w...