Etykiety

czwartek, 28 września 2017

Pryncypialny realizm prezydenta Trumpa


Dnia 19 września Donald Trump po raz pierwszy wystąpił na forum ONZ podczas 72. Sesji Zgromadzenia Ogólnego. Już choćby z tego powodu było to wystąpienie  ważne i oczekiwane. Prezydent zaprezentował  światu poglądy i zamierzenia dotyczące najbliższych posunięć swej administracji w obszarze polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Równocześnie przybliżył  nieco wgląd w aktualną sytuację, jaka po wyborach prezydenckich zaistniała na szczytach władzy.
Zakończona w ubiegłym roku kampania wyborcza, szczególnie pojedynek Clinton-Trump zdawała się sugerować mniejszą skłonność Trumpa do arbitralnych, nie liczących się ze światem amerykańskich rozwiązań siłowych, do ewentualnej  gotowości poszukiwania pokojowego rozwiązywania problemów, do mediacji. Trump jeszcze niedawno kwestionował sens istnienia Sojuszu Północnoatlantyckiego w dotychczasowej formie i bezdyskusyjnego zaangażowania USA w europejskie bezpieczeństwo. W tym kontekście deklarowana przez Trumpa pewna doza sympatii do Putina pozwalała żywić nadzieję, że nie bacząc na sygnalizowany od początku opór kół zainteresowanych eskalacją napięć z Rosją – ponowny reset w stosunkach z Moskwą jest możliwy, tym bardziej że w Stanach nie brak było postaci wybitnych, którzy z uznaniem witali każdą próbę poprawy relacji z Rosją. Przykładowo, na co zwrócił uwagę tygodnik „Przegląd”, em. profesor Princeton i New York Stephen Cohen w wywiadzie internetowego magazynu „Slate”, z pełnym uznaniem przypomniał słowa Donalda Trumpa: „Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy współpracowali z Rosją?”. I profesor odpowiedział bez wahania: „nie tylko byłoby wspaniale, ale jest to imperatyw. Obecnie świat wszedł w nową fazę zimnej wojny. Ta zimna wojna jest jeszcze niebezpieczniejsza niż poprzednia”.
Przemówienie prezydenta Trumpa wygłoszone w ONZ ujawniło jednak kim dzisiaj jest Donald Trump. Atakowany z powodu swego zdroworozsądkowo-biznesowego stanowiska w sprawie Rosji przez waszyngtońskie koła zainteresowane wyścigiem zbrojeń i jednobiegunowym zarządzaniem światowym porządkiem oraz dodatkowo obciążany zarzutem interwencji rosyjskich hakerów w wyborach, a także odbierając  wypowiadane w związku z tym groźby impeachmentu – wszystkie te ataki i oskarżenia spowodowały, że Trump  zmuszony został do radykalnej zmiany swego politycznego imagine. Niedawne jeszcze nadzieje części opinii publicznej, by w wyścigu do Białego Domu wygrał ktokolwiek byle nie Hilary Clinton, ukazały światu całą ułudę tego myślenia. Trump obecnie jest tylko figurantem ubezwłasnowolnionym przez amerykański kompleks przemysłowo-militarny pchający świat do wojny na obcych ziemiach. A że w świecie polityki jest człowiekiem  przypadkowym, biznesmenem, a nie mężem stanu, człowiekiem bez politycznych „właściwości" - sytuacja dla świata jest groźna. Niektóre fragmenty emocjonalnego przemówienie prezydenta Trumpa, miejscami mogły przypominać wściekłe mowy najbardziej „zasłużonych” demagogów, jacy przydarzyli się Europie. America first to u Trumpa doktryna oparta na skrajnym egoizmie narodowym, to nie liczenie się z całym światem,  buta, stawianie problemów politycznych na ostrzu noża, patrzenie na świat przez pryzmat jednej własnej prawdy. Postulowany coraz szerzej bezpieczniejszy, policentryczny porządek świata dla Trumpa nie wart dziś nawet uwagi.
W 2002 roku dla George'a Busha ‘osią zła’ były Iran, Irak i Korea Północna, teraz dla Trumpa taką ‘oś zła’ stanowią Korea Płn., Iran i Wenezuela. W przemówieniu skrytykował ważne dla światowego pokoju porozumienie nuklearne z Iranem. Władze Iranu to dla Trumpa „morderczy reżim”. Porozumienie w sprawie irańskiego programu nuklearnego uznał za porozumienie „żenujące dla Stanów Zjednoczonych” i zapowiedział, że już "wkrótce o tym usłyszycie". Ostro zaatakował władze Wenezueli, zarzucając jej dyktaturę i kierowanie się „fatalną socjalistyczną ideologią”, której hołduje Nicolas Maduro, a która doprowadziła kraj do upadku, a społeczeństwo do niewyobrażalnych cierpień. Podkreślił, że w stosunku do Caracas, Waszyngton z całą mocą kontynuować będzie politykę sankcji, bowiem celem Waszyngtonu jest  pomoc Wenezueli „w odzyskaniu wolności”. Zaapelował też o pilne zwiększenie presji na Koreę Północną. Odrzucił apele m.in. Sekretarza Generalnego ONZ Antonio Guterres’a  o podjęcie próby pokojowego rozwiązania konfliktu na półwyspie koreańskim.  Oświadczył, że w przypadku zagrożenia dla Stanów nie zawaha się doprowadzić do całkowitego „zniszczenie wrogiej KRLD”. Groźbom tym towarzyszą hasła o przodującej amerykańskiej demokracji, amerykańskiej wolności, amerykańskim porządku. Biały Dom nazywa tę politykę "pryncypialnym realizmem". Ale „pryncypialny realizm” ogłoszony przez prezydenta Trumpa w ONZ dotyczy jedynie najbliższych, bieżących kwestii waszyngtońskiego Pax Americana. Strategiczne plany pozostają w ukryciu. Jedynie stałe poszerzanie amerykańskiej obecności militarnej na całym świecie w postaci baz wojennych, ich rozmieszczenie i wyposażenie może obserwatorom przybliżać strategiczne zamiary USA, sugerując nawet, iż może ono stanowić zespół doskonale znanych prawu czynności przygotowawczych do … do strategicznie zaplanowanej akcji militarnej i to zarówno defensywnej jak i ofensywnej. Niepokój wywołać może także obserwowana od 2014 roku tendencja do znacznego wzrostu wielkości budżetu obronnego US Army. Gdy w 2015 roku projekt budżetu Pentagonu zamykał się kwotą 496 mld USD,  to w 2016 roku podniósł się do kwoty 534 mld USD, a w 2017 roku osiągnął już sumę 582,7 mld USD. Zwraca przy tym uwagę fakt, że zgodnie z danymi SIPRI (Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem) budżet obronny USA stanowi aż 37% wydatków na zbrojenia w całym świecie. Jest to największy w Ameryce wzrost wydatków od epoki „zimnej wojny”, czasów prezydenta Regana. Tendencja ta nie gaśnie wcale. Ostatnio Kongres Stanów Zjednoczonych debatując nad budżetem Departamentu Obrony na 2018 rok, nie bacząc, iż projekt przedstawiony przez prezydenta zamknął się kwotą  611 mld USD zaproponował zwiększenie budżetu Pentagonu aż do sumy  631,5 mld USD. W związku z tak wyraźnym i odczuwalnym wzrostem wydatków na resort obrony krytycy w Stanach zarzucają postępujący spadek wydatków na oświatę, zdrowie, ochronę środowiska, potrzeby socjalne, na badania podstawowe i naukę. Naukowcy żalą się, że „wygląda na to, że nasz kraj szykuje się na wojnę, ale nie dba o przyszły rozwój kraju”. Tymczasem zdaniem szefa senackiej komisji ds. sił zbrojnych USA McCain’a, budżet bazowy Departamentu Obrony w 2018 roku powinien wynosić 640 mld USD, a później powinien co roku wzrastać skokowo o 4%.
Zasygnalizowana wyżej tendencja oraz „pryncypialny realizm” prezydenta ogłoszony światu w ONZ powszechnego entuzjazmu w Stanach nie wywołuje. Krytyka płynie ze środowisk uniwersyteckich i części środowisk inteligenckich. Dla przykładu warto przywołać pogląd znanego amerykańskiego producenta, reżysera i scenarzysty Olivera Stone laureata trzech Oskarów, który w interesującym wywiadzie dla agencji Sputnik oznajmił, że „wygląda na to, że w USA istnieje «głębokie państwo», prawdziwa władza i kierownictwo rządzące państwem i podejmujące decyzję. Składa się na to przemysł zbrojeniowy, korporacje, a także służby wywiadu. Mają najwyraźniej wyłączną władzę, której nie miały, kiedy byłem młodszy. Rozrosły się do przerażających rozmiarów. Myślę, że specjalnie stworzyły tyle problemów z Rosją. Sądzę, że Prezydent USA Donald Trump jest przyparty do muru przez amerykańskie służby specjalne i nie ma żadnej możliwości na zresetowanie stosunków z Rosją, nawet gdyby tego chciał”. Słowa Olevera Stone, mają wyjątkową wartość. Są jak zeznania świadka. Mogą stanowić dowód. Nie wolno przejść obok nich obojętnie. Obserwacje tego wytrawnego filmowca i humanisty przerażają. „Głębokie państwo”, które coraz śmielej spycha świat w otchłań wojny szokuje i napawa lękiem. Tym bardziej więc w obliczu realnych zagrożeń,  ci którzy  zachowali resztki zdrowego rozsądku mają obowiązek przeciwstawiać się chorym tendencjom dążącym do  militarnych konfrontacji. Pokój jest bowiem znów kruchy. A pokój to jak powietrze.

poniedziałek, 4 września 2017

Kwaśniewski blogerem Sputnika?


Polski Gorbi

Aleksander Kwaśniewski uznawany jest za jednego z najwybitniejszych polityków polskiej lewicy ostatniego trzydziestolecia. Już w latach swoich studiów dał się poznać jako działacz  studenckich organizacji socjalistycznych. W latach 1981-85 redaktor naczelny najpierw tygodnika itd., potem dziennika Sztandar Młodych. U schyłku PRL pełnił ważne funkcje ministerialne w gabinetach premiera Meissnera i Rakowskiego. Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Prominentny reprezentant rządowej reprezentacji w obradach Okrągłego Stołu. Po rozwiązaniu PZPR współtwórca socjaldemokracji w Polsce i przewodniczący SLD. Od grudnia 1995 do grudnia 2005 roku, przez dwie kadencje – prezydent RP. Współautor obowiązującej konstytucji z 1997 roku. Kandydat do najwyższych urzędów i godności nie tylko krajowych ale także międzynarodowych. W czasie jego kadencji, Polska w 1999 roku zostaje przyjęta do NATO, a w 2004 wstępuje do Unii Europejskiej.
Kwaśniewski, przynajmniej do połowy lat osiemdziesiątych nie ujawniał jakichkolwiek wątpliwości w kwestii obowiązującej w kraju narodowej polityki bezpieczeństwa opartej na sojuszu ze Związkiem Radzieckim i udziale Polski w Układzie Warszawskim. W tamtym okresie był nadzieją polskiej lewicy. Towarzysz młody, energiczny, otwarty na świat, godny zaufania, wierny linii politycznej partii – takie opinie musiały być z pewnością wyrażane najczęściej o Kwaśniewskim.
 W ostatnim dwudziestoleciu XX wieku historia zaczęła jednak przyśpieszać. Radziecka „pierestrojka”(1985-1991), ale szczególnie wybuch Solidarności w 80. roku zapoczątkował w Europie Środkowo-Wschodniej historyczne, burzliwe przemiany, a lata  89-90 ubiegłego wieku to wręcz czas pokojowej rewolucji. W kwestiach polskiego bezpieczeństwa to właśnie te przemiany spowodować musiały całkowitą zmianę poglądów Kwaśniewskiego. Po prostu uznał, że musi dostosować je do sytuacji nowej, w końcu „nadbudowa” nie może wisieć w próżni gdzieś poza „bazą”. Z jego dawnego, wydawało się utrwalonego stanowiska, dekretującego trwały sojusz polsko-radziecki nie pozostał najmniejszy nawet ślad. Po transformacji ustrojowej Kwaśniewski zmienia więc poglądy, staje się gorliwym zwolennikiem przeorientowania polskich sojuszy i związania bezpieczeństwa Polski z Paktem Północno-Atlantyckim. Trzeba jednak przyznać, że w tym czasie zdecydowanie większa część polskiego społeczeństwa, niesiona emocjami solidarnościowej rewolucji pragnęła oparcia swojego bezpieczeństwa o  sojusz z Paktem Atlantyckim. Według badań OBOP-u z marca 1999 roku aż dwie trzecie Polaków (67%) popierało członkostwo Polski w NATO. Przeciwnikami przystąpienia był jedynie co dziesiąty Polak (9%), a co szósty (16%) mówił, że jest mu to obojętne. Nic dziwnego zatem, że od początku 1995 roku pełne poparcie dla orientacji euroatlantyckiej stało się nawet jednym z głównych punktów  programu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego pod nazwą „Wybierzmy przyszłość”.
Impreza w Helenowie
Jednak członkostwo Polski w szeregach NATO, nie było rzeczą prostą. Wymagało bowiem jeszcze   aktywnego zaangażowania elit politycznych polskich, amerykańskich i zachodnioeuropejskich. Udział Kwaśniewskiego w polskich dążeniach do przystąpienia do NATO zasługuje zapewne na odrębną, niemałą, należną mu cząstkę chwały. Przy tej okazji warto jednak wspomnieć, że sam kilkuletni proces przystąpienia zapamiętany zostanie zarówno ze swej  bachusowej dyplomacji jak i skutecznej makiawelicznej przynęty. A w obu przypadkach za sprawą polskich postaci obdarzonych zapewne ułańską fantazją. Przypomnijmy, że w 1993 roku, a więc na dwa lata przed objęciem przez Kwaśniewskiego urzędu prezydenta, ówczesnego polskiego prezydenta Lecha Wałęsę rewizytuje z całą swą świtą prezydent Borys Jelcyn. Wałęsa, po rezygnacji ze swych planów budowy NATO-bis, prawidłowo odczytując ówczesne polskie nastroje uznaje, że w kwestii naszego przystąpienia do NATO, skoro nadarza się okazja, to warto spróbować uzyskać jakieś porozumienie z Jelcynem. Któż jednak poza Wałęsą mógłby w tak rubasznie pospolity sposób wymusić na Jelcynie zgodę na przystąpienie Polski do NATO? A Wałęsa, w nocy z 24 na 25 sierpnia 1993 roku podczas biesiady w Helenowie pokazał, że ma  głowę silniejszą nawet od słynnej, zaprawionej głowy Jelcyna. To Wałęsa uzyskał od Jelcyna oficjalne oświadczenie, ze „decyzja o przystąpieniu Polski do NATO sprzyja stabilizacji politycznej w Europie i nie jest sprzeczna z interesem Rosji” (co prawda już w niecały miesiąc, Jelcyn cofnął oficjalnie swą zgodę wyrażoną w tak nietypowo dyplomatycznych  warunkach  w Helenowie).
Niezawodny polski jastrząb w Waszyngtonie
Rosyjskie przeszkody nie wyczerpywały jednak wszystkich trudności na drodze do spełnienia marzenia by „wybrać przyszłość”. W Ameryce bowiem także narastały w tej sprawie obawy. Większość klasy politycznej uważała, że przybliżanie struktur  NATO do granic Rosji stanowi poważne zagrożenie dla pokoju, a i sytuacja polityczna, jak twierdzono, niczym nie usprawiedliwia podejmowania takiego ryzyka. Stanowisku ówczesnych elit (w tym i Kongresu USA urabianemu szczególnie przez New York Times), a wyrażającemu kategoryczny sprzeciw wobec rozszerzenia NATO bez zgody Moskwy – wyzwanie rzucił sam Zbigniew Brzeziński. To Brzeziński wystąpił z ideą „paralelizmu”, dzięki której w sprawie nastąpił zwrot. Była to koncepcja zmierzająca do uśpienia rosyjskich obaw, koncepcja, jak się dziś mówi, „znieczulenia niedźwiedzia” przed operacją wyrwania mu pazurów, którymi mógłby walczyć w obronie swych racji. Idea „paralelizmu” Brzezińskiego dawała bowiem Moskwie poczucie wspólnoty. Polegała na przyjęciu koncepcji zgodnie z którą NATO będzie odtąd budować specjalne przyjazne stosunki z Rosją, a w zamian Moskwa  przestanie sprzeciwiać się planom poszerzenia Sojuszu. W ten sposób, twierdzono,  nawet krucha demokracja w Rosji wcale nie ucierpi. Wprawdzie z oporami – idea „paralelizmu” została przez Moskwę przyjęta! W dniu 27 maja 1997 roku Borys Jelcyn i sekretarz generalny NATO Javier Solana podpisali Akt o Współpracy i Bezpieczeństwie między NATO i Federacją Rosyjską. Z kompetencji powołanej tym Aktem Stałej Rady NATO-Rosja wyłączono jednak kwestie strategiczne, obronne, decyzje dotyczące akcji zbrojnych, dyslokacji wojsk oraz przyjmowania nowych członków z równoczesnym zastrzeżeniem m.in. zakazu stałego stacjonowania wojsk NATO oraz broni atomowej na terenie wszystkich nowych członków Sojuszu.
Konsekwencje zwycięstwa Neokonów
Mimo porozumienia Zachodu z Moskwą jeszcze przez dwa lata hasło „wybierzmy przyszłość” nie mogło być w pełni zrealizowane. Dobijanie się Polski do NATO trwało. Do boju o NATO ruszyli wszyscy znani przedstawiciele ówczesnego obozu władzy na czele z ministrem spraw zagranicznych Bronisławem Geremkiem i prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Program przystąpienia do NATO aktywnie wspierała Polonia w Ameryce, wykorzystując każdą sposobność do wywierania presji na kongresmenów celem uzyskania ich poparcia. Jednak amerykańskie obawy przed sprowokowanym przez Sojusz załamaniem „kruchej demokracji” w Rosji i ponownym rozpętaniem zimnej wojny istniały długo. I dopiero po uznaniu, że nastąpił całkowity rozpad dwubiegunowego ładu w świecie, a równocześnie po zwycięstwie w USA kół dążących do samodzielnego zarządzania światem, a także uzyskaniu poparcia  takich znaczących postaci jak John McCain, Ronald Asmus, a szczególnie Zbigniew Brzeziński i sekretarz stanu Madeleine Albright, opór przeciwników poszerzenia Sojuszu został przełamany. Dopiero więc 26 lutego 1999 roku prezydent Kwaśniewski mógł triumfalnie złożyć  podpis o przystąpieniu Polski do NATO, a 12 marca na Placu Piłsudskiego uczestniczyć w uroczystej ceremonii podniesienia na maszt flagi NATO.
Lojalny sojusznik Ameryki
Trzeba przyznać, że prezydent Kwaśniewski od początku swej prezydentury starał się być absolutnie lojalnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. W znaczących dla polityki amerykańskiej, gorących kwestiach militarnych, USA zawsze mogło liczyć na polską pomoc i zaangażowanie. I tak, od 18 czerwca 1999 roku, jeszcze nawet nie będąc członkiem NATO, polskie jednostki wojskowe uczestniczyły w byłej Jugosławii udzielając wsparcia siłom NATO. W marcu 2002 roku pierwsza grupa polskiego wojska została wysłana do Afganistanu w ramach amerykańskiej operacji Enduring Freedom (a w Afganistanie polscy żołnierze są nadal). Od 2002 roku polskie wojsko brało udział w planowanej przez USA drugiej inwazji na Irak, by już od 20 marca 2003 roku wziąć czynny udział bojowy w amerykańskiej interwencji pod kryptonimem Iraqi Freedom. Szczególnie II wojna w Zatoce Perskiej wywołana przez USA pod całkowicie fałszywym oskarżeniem posiadania przez Irak broni masowego rażenia, podjęta wbrew rezolucji Rady Bezpieczeństwa i stanowisku europejskich sojuszników Ameryki (poza wielką Brytanią i Polską) – do dziś wywołuje kontrowersję i krytykę. Decyzję o udziale polskiego wojska w tych amerykańskich wyprawach podejmował prezydent Kwaśniewski na wniosek premiera. Ile polskich ofiar wymagały wyprawy US Army? Janusz Palikot wyraźnie oszczędzając Kwaśniewskiego nigdy nie odwołał zarzutu, że premier „Miller ma krew na rękach”(rzetelność nakazywałaby zauważyć, że Miller wnioskował, ostatecznie decydował jednak sam Kwaśniewski!). Tymczasem obaj panowie, zarówno Kwaśniewski, jak i Miller do dziś nie mają sobie nic do zarzucenia twierdząc, że i dziś zrobili by podobnie! Aktywność prezydenta Kwaśniewskiego wspierającego politykę amerykańską widać było też wyraźnie na jego ukraińskiej ścieżce politycznej. Wyraźnie sprzyjająca postawa dotycząca już wówczas antyrosyjskiej tzw. rewolucji pomarańczowej, zażyłe stosunki z nacjonalistyczną elitą ukraińską, reprezentującą stanowisko nie tylko własne, ale i w globalnym wymiarze przede wszystkim amerykańskie – wszystkie te okoliczności świadczyły o pełnym zaangażowaniu Kwaśniewskiego w realizację treści zmierzającej do zabudowania swego hasła wyborczego programem ścisłej kooperacji z amerykańskim programem jednobiegunowego zarządzania światem.
Czy Kwaśniewski na portalu sputnik.pl zdradził Amerykanów?
Z pełnym przeto niedowierzaniem można na stronie www.sputnik.pl przeczytać artykuł Aleksandra Kwaśniewskiego pt. „Ruski straszak dobry na wszystko”, w którym autor kpi z amerykańskiej propagandy obwiniającej Rosjan o wszelkie niegodziwości i pozwala „usprawiedliwić każdą międzynarodową podłość silnych wobec słabszych(…). Jeśli coś poszło nie tak, wystarczy powiedzieć, że za niepowodzeniem stoją Ruscy…” Na tym Aleksander Kwaśniewski, jako bloger „Sputnika” nie poprzestał. Najbardziej rewelacyjne poglądy wyłożył dalej. Nawiązując do McCaina, którego zdaniem Rosja jest większym zagrożeniem niż Państwo Islamskie – Kwaśniewski stwierdza przekornie: „McCain ma rację. Rosja jest zagrożeniem dla świata, w którym Amerykanie wywołują wojny gdzie chcą, udzielają zezwolenia na zmianę lub zmieniają rządy w dowolnym kraju, doprowadzają do wojen domowych, umożliwiają powstanie organizacji terrorystycznych o zasięgu globalnym oraz jednostronnie i arbitralnie kreują rozwój lub niedorozwój gospodarczy wybranych krajów zgodnie z własnymi interesami…”. W artykule niektóre wątki Kwaśniewski rozwija. Wszystkie uwagi blogera świadczą o refleksyjnym spojrzeniu na rzeczywistość. Są oceną porządku we współczesnym świecie regulowanym zasadami Pax Americana, albo…oddajmy zresztą głos internautom czytającym blog Kwaśniewskiego. Oto post umieszczony pod artykułem, który jak sądzę zasługuje na uwagę: ‘Po przeczytaniu, cóż powiedzieć? Brawo pan Kwaśniewski! Wpis na blogu w m/ocenie wnikliwy, mądry i dojrzały. I tylko jedno pytanie w kontekście tych wygłoszonych przez blogera poglądów rodzi się natarczywie: czy zejście pana Kwaśniewskiego z drogi zdecydowanego filo jankesa popierającego wojny amerykańskie w Iraku, Jugosławii, w świecie, przyjaciela anty ruskiej Ukrainy - nawrócenie na drogę prawdy i politycznej rzetelności to droga nawróconego Szawła, a więc wynikająca z politycznego autentycznego nawrócenia, do którego człowiek zawsze ma prawo, czy wynik politycznej kalkulacji po stwierdzeniu, że jednak „Jankesi, których tak wspierałem nie okazali ni odrobiny wdzięczności, nie powołano mnie na sekretarza NATO, nie powołano na stanowisko w ONZ, słowem czy nadal warto grać ich kartą? Może więc raczej należy znów wejść na dawne utarte tory przyjaciela Moskwy"’.
Epilog dramatu: Kwaśniewski  Amerykanów nie zdradził
Otóż Szanowny Internauto, widać, że nie raczyłeś przyjrzeć się uważnie zdjęciu zamieszczonemu na blogu Kwaśniewskiego. Czy jest możliwe, by prezydent Kwaśniewski przemalował swoją pięcioramienną amerykańską białą gwiazdę, którą nosi na ramieniu, na pięcioramienną gwiazdę czerwoną? Niemożliwe! Czyż byłoby możliwe, by prezydent Aleksander Kwaśniewski zamiast zwykłego choćby nawet czarnego, skromnego kapelusza paradował w kapeluszu tak okazałym i wymyślnym jak na zdjęciu? Wykluczone! Czyżby było możliwe, by prezydent Kwaśniewski przebywał w towarzystwie nikczemnika podejrzanego o kierowanie agresywną, ludobójczą armią niosącą ludności cywilnej, kobietom i dzieciom w Syrii śmierć i zagładę? Nigdy! Przenigdy! Wniosek nasuwa się więc prosty. Prezydent Kwaśniewski ma imiennika, który bloguje na stronie sputnika. I to on wypisuje te haniebne uwagi o miłującej pokój armii amerykańskiej podszywając się pod naszego prezydenta. I właśnie zdemaskowanie tej prowokacji jest najbardziej pozytywną wiadomością wynikającą z całej tej historii. Oznacza to, że prezydent Kwaśniewski odkąd  za sojusznika wybrał ten  wspaniały zamorski odległy kraj stale pozostaje mu wierny i lojalny wobec jego armii i nigdy naszych drogich sojuszników nie zdradzi. No, chyba żeby już niebawem nastąpiły w świecie  burzliwe przemiany, nowe rewolucje (oby pokojowe!), które wymagać będą ponownego dostosowania swej prywatnej nadbudowy do nowej publicznej bazy. Powiemy wówczas, że to vis maior współczesnej epoki za którą nie możemy brać odpowiedzialności. Wówczas może się okazać, że blog Kwaśniewskiego był jednak autentyczny.

Agnieszka Holland

 Agnieszka Holland, zwana Agnieszką Polland, paskudnie atakowana za walkę o ludzką godność dla ludzi uciekających przed wojną. Ataki w nią w...